Osada Vida, „The After-Effect”

ov_tae_coverWydany w 2013 roku album „Particles” odmienił oblicze tego śląskiego zespołu. Do składu dołączył obdarzony znakomitym głosem wokalista Marek Majewski, a zespół Osada Vida stworzył muzykę różną od tej zamieszczonej na trzech poprzednich studyjnych wydawnictwach („Three Seats Behind A Triangle” z 2006, „The Body Parts Party” z 2008 oraz „Uninvited Dreams” z 2009 roku). Ich dźwięki nabrały szlachetnej prostoty, a część kompozycji została obdarzona znakomitymi, przebojowymi melodiami. Utwory takie jak Stronger czy Those Days mogły walczyć o dobre lokaty, i to nie tylko na stricte rockowych, listach przebojów.

Minęło zaledwie półtora roku a ukazało się kolejne, już piąte, wydawnictwo zespołu naznaczone kolejnymi zmianami. Zespół opuściło dwóch muzyków: gitarzysta Bartek Bereska oraz perkusista Adam Podemski. Ich miejsce w składzie zajęli: znany z zespołu Brain Connect gitarzysta Janek Mitoraj oraz grający na perkusji Marek Romanowski. Jednak pomimo zmian, które nastąpiły częściowo w trakcie prac nad albumem, płyta „The After-Effect” jest materiałem bardzo spójnym. Zmiany w składzie, o ile przełożyły się na brzmienie zespołu, to tylko w pozytywny sposób.

„The After-Effect” to dziesięć dopracowanych utworów, w których słychać zarówno rockową dynamikę oraz przebojowość, jak i progresywne skłonności do eksperymentowania z dźwiękami. Już wybrany na pierwszy singiel utwór King of Isolation zdradzał moc, która może kryć się w pozostałych utworach. A jest w nich i rockowa dynamika, i delikatne, czasem rozmarzone, brzmienia. Te pierwsze pojawiają się w znakomitym Haters (mój absolutny faworyt), a te drugie w pięknym Sky Full Of Dreams. Najbardziej „progresywnym” utworem na płycie jest zamykający ją No One Left To Blame. Nie wiem jakim cudem udało im się zmieścić tak wiele w utworze, który trwa niecałe osiem minut.

Na „The After-Effect” zespół wzbogacił swoje brzmienie zapraszając do udziału w nagraniach kwartet smyczkowy. Słychać go we wspomnianych wcześniej Haters oraz Sky Full Of Dreams. Znakomicie wpisują się one w klimat tych kompozycji, pierwszej dodając mocy, z kolei drugiej liryczności. „The After-Effect” obfituje także w delikatne wycieczki w kierunku stylistyki jazzowej, czy fusion. Być może jest to wpływ nowego perkusisty, który zanim pojawił się w Osada Vida, specjalizował się w takich klimatach muzycznych.

Jak zawsze w przypadku albumów zespołu na uwagę zasługuje także szata graficzna. Autorem okładki jest Rafał Paluszek, którego wizje dodają całości specyficznego uroku. Jednak indagowany przez mnie o potencjalne związki szaty z graficznej z zawartością albumu wokalista formacji zaznaczył, że każdy dostrzeże w nich coś innego, swojego.

Podsumowując, najnowszy album Osada Vida to dzieło bardzo dojrzałe. „The After-Effect” to zdecydowanie najlepsze wydawnictwo w ich dorobku, płyta której bardzo trudno przestać słuchać. Jest to album spójny, urzekający melodiami oraz umiejętnościami muzyków, a do tego bardzo dobrze wyprodukowany. Słucha się tej płyty wyśmienicie, zapominając o otaczającym świecie na czterdzieści siedem minut.

Utwory
1. King Of Isolation (3:51)
2. Sky Full Of Dreams (4:32)
3. Still Want To Prevaricate? (3:05)
4. Lies (5:34)
5. Dance With Confidence (1:11)
6. I’m Not Affraid (5:47)
7. Loosing Breath (5:01)
8. Restive Lull (5:42)
9. Haters (4:32)
10. No One Left To Blame (7:52)

Reklama

Elephants of Scotland, „Home Away From Home”

„SłElephants of Scotland_ Home Away from Homeonie ze Szkocji” ze szkockich wzgórz się nie wywodzą. Zespół Elephants of Scotland pochodzi z Burlington w stanie Vermont w Stanach Zjednoczonych. Choć zespół może pochwalić się dopiero jednym studyjnym albumem, to jego korzenie sięgają lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy to Ornan McLean (bębny) i Adam Rabin (instrumenty klawiszowe, śpiew) grali przez kilka lat w zespole Hot Neon Magic specjalizującym się w coverach. Jednak ich prawdziwe muzyczne fascynacje oscylowały wokół klasycznych psychodelicznych i prog-rockowych brzmień. Muzyka, którą zaczęli tworzyć osadzona była w takich właśnie klimatach. Potem do zespołu dołączyli basista Dan MacDonald oraz udzielający się wokalnie gitarzysta John M Whyte. 15 stycznia 2013 ukazał się ich debiutancki album zatytułowany „Home Away From Home”.

Muzykę, która wypełnia ten album, można opisać jako mieszankę rocka progresywnego z psychodelicznym. Klimat muzyki odwołuje się mocno do rocka progresywnego lat siedemdziesiątych. Płytę wypełnia sześć kompozycji, z których tylko jedna przekracza dziesięć minut. Zwarte kompozycje nie oznaczają jednak, że muzyka zaserwowana „Home Away From Home” jest zbyt prosta i przebojowa. Owszem kompozytorzy zadbali o ciekawe i pozostające w pamięci melodie, jednak utwory zmuszają do wsłuchania się w nie, by w pełni docenić ich jakość. Ponadto kompozycje są bardzo różnorodne i wiele się w nich dzieje. Do bardziej dynamicznych utworów zaliczyć można znakomity Starboard, w którym słychać wyraźnie wpływy klasyków kanadyjskiego prog-rocka, grupy Rush. Z kolei refleksyjny The Seed (jeden z moich ulubionych fragmentów) prezentuje bardziej refleksyjną stronę albumu, także zbliżając się klimatem do bardziej melancholijnych utworów grupy Rush. Zresztą nad całą płytą unosi się duch twórczości kanadyjskiego tria, co absolutnie nie jest zarzutem pod adresem czwórki amerykańskich muzyków. Tworzą oni ciekawą muzykę we własnym, niepowtarzalnym stylu, czego dowodem jest znakomity Errol McSquisitor wieńczący ten bardzo udany debiut.

Teksty zamieszczonych na płycie utworów opowiadają o podróżach w czasie i przestrzeni oraz eksperymentach na ludzkiej psychice. Muzyka znakomicie ilustruje lityczną zawartość albumu, wzbogacając jego odbiór.

„Home Away From Home” to znakomity debiut amerykańskich muzyków. Albumu Elephants of Scotland słucha się znakomicie i chętnie się do tej płyty wraca. To dzieło bardzo klimatyczne, którego najlepiej słuchać w przyciemnionym pomieszczeniu. Mam nadzieję, że na kolejny album zespół nie każe nam czekać zbyt długo.

Utwory
1. Geograph (6:33)
2. Full Power (5:39)
3. Starboard (8:54)
4. The Seed (5:32)
5. Home Away From Home (3:59)
6. Errol McSquisitor (11:21)

RanestRane, „Nosferatu Il Vampiro”

RanesRanestRane_Nosferatu Il VampirotRane nie jest w Polsce zespołem znanym. A szkoda, gdyż ta powstała w Rzymie w 1996 roku formacja prezentuje muzykę niezwykle ciekawą, tworząc wręcz nowy podgatunek rocka progresywnego, który można by określić mianem cinematic prog rock. Założony przez braci Pomo (Daniele i Massimo) zespół tworzy bowiem dźwiękowe i liryczne opowieści ilustrujące najbardziej znane filmowe dzieła grozy, np. opowieść o hrabim Draculi.

Album „Nosferatu Il Vampiro” ukazał się w 2006 roku, jednak podstawy tego dzieła kształtowały się podczas koncertów poprzedzających prace w studio. Obok założycieli zespołu Danielle’a Pomo (perkusja, śpiew) i Massima Pomo (gitara) w nagraniu debiutanckiego albumu grupy wzięli udział Riccardo Romano (instrumenty klawiszowe) i Matteo Gennari (bas). Muzycy stworzyli ilustrację dźwiękową do filmu Wernera Herzoga „Nosferatu – Wampir” z 1979 roku, w którym w rolę hrabiego Draculi wcielił się Klaus Kinski. Film ten stanowił remake klasycznego niemieckiego obrazu „Nosferatu – Symfonia grozy” z 1922 roku w reżyserii Friedricha Wilhelma Murnaua.

Album w warstwie lirycznej wiernie podąża za fabułą filmu. Z kolei muzyczna strona opowieści znakomicie ilustruje mroczny klimat historii. Z jednej strony muzycy opowiadają o zagrożeniu i potencjalnym unicestwieniu miasta (Wismar), które nawiedza hrabia Dracula w pogoni za Lucy. Z drugiej strony jest to opowieść o niemożności śmierci i związanej z tragedii wiecznego istnienia. Nie można na tym albumie wskazać utworów lepszych i gorszych. Wszystkie one budują siłę albumu jako jedności, spójnej historii, od której trudno się oderwać. A kompozycje stoją na bardzo wysokim poziomie i urzekają niezwykłymi, niebanalnymi melodiami. Ponadto muzycy nie boją się stosować licznych efektów dźwiękowych, które tylko potęgują filmowy klimat albumu.

Debiutancki album formacji RanestRane to dzieło niezwykłe. Muzycznie wysublimowana opowieść. Warto także podkreślić mroczną szatę graficzną okładki, znakomicie wprowadzającą w klimat opowieści. Włoski zespół stworzył dla siebie niszę w rozległym świecie progresywnego rocka, od razu tworząc dzieło niezwykłej urody i mocy.

Utwory

Disc 1: Atto primo
1. Il sogno di Lucy (3:11)
2. Lucy (2:53)
3.. L’ufficio di Reinfield (2:27)
4. Passerà presto (2:55)
5. Via da Wismar (2:12)
6. La locanda nel villaggio degli zingari (5:44)
7. La montagna (5:01)
8. Sono quasi arrivato (1:28)
9. Il castello (4:09)
10. L’assalto (3:35)
11. Il risveglio (4:34)
12. Il contratto (2:59)
13. Saranno giorni tristi (4:15)
14. Che giorno maledetto (5:42)

Disc 2: Atto secondo
1. La nave (5:22)
2. Che succede (3:15)
3. La riunione del consiglio (1:59)
4. Finalmente qui (2:05)
5. Ritorna (3:01)
6. La nozione dell’amore mancato (4:23)
7. Il diario di Jonathan (3:28)
8. Adesso so il perchè (3:39)
9. Alla ricerca del Conte (2:12)
10. Gli ultimi momenti di Wismar (3:10)
11. La morte di Mina (2:32)
12. L’ultimo incontro (5:55)
13. Il ritrovamento (3:16)
14. Via da Wismar (2:24)

Audycja nr 141 – 27.02.2013

Sto czterdzieste pierwsze spotkanie w Art.Rockowym Świecie poświęcone było muzycznym nowościom i odkryciom. Mogliście ponownie usłyszycie muzykę takich zespołów jak Syzygy, HeKz, czy Elephants of Scotland. Ponadto pojawiła się muzyka z debiutanckiego albumu skandynawskiej formacji Morph.

Playlista audycji nr 141 wygląda następująco:

1. Genesis, Horizons, „Foxtrot” (1972), 1:41.
2. HeKz, Poison Pen, „Tabula Rasa” (2012), 5:18.
3. Witsend, Circadian Rhythm, „Cosmos And Chaos” (1993), 3:40.
4. Witsend, Mount Ethereal, „Cosmos And Chaos” (1993), 7:39.
5. Elephants of Scotland, Errol McSquisitor, „Home Away From Home” (2013), 11:22.
6. Syzygy, The Allegory of Light – M.O.T.H., „The Allegory of Light” (2003), 11:21.
7. Syzygy, The Allegory of Light – Beggar’s Tale, „The Allegory of Light” (2003), 2:48.
8. Syzygy, The Allegory of Light – Distant Light, „The Allegory of Light” (2003), 5:37.
9. Morph, It Feels Like the End, „Sintrinity” (2012), 6:13.
10. HeKz, A Pound of Flesh, „Tabula Rasa” (2012), 5:42.
11. HeKz, City of Lost Children, „Tabula Rasa” (2012), 10:06.
12. HeKz, Vendetta, „Tabula Rasa” (2012), 7:25.
13. Morph, A Breath Away, „Sintrinity” (2012), 5:18.
14. Morph, At the Crossroads, „Sintrinity” (2012), 6:59.
15. Syzygy, Echoes Remain, „Realms Of Eternity” (2009), 5:26.
16. Syzygy, Vanitas, „Realms Of Eternity” (2009), 6:03.
17. Threshold, Divinity, „March Of Progress” (2012), 6:28.

A już w najbliższą środę w Art.Rockowym Świecie usłyszycie olbrzymią dawkę muzyki brytyjskiej formacji Threshold.

Mystery "One Among the Living"

Kanadyjska grupa Mystery powstała w 1986 z inicjatywy multiinstrumentalisty Michela St-Pere’a. Jest on kompozytorem większości utworów zespołu oraz autorem tekstów. W 1992 roku grupa wydała swój debiutancki album zatytułowany po prostu „Mystery”. Muzyka na nim zamieszczona bliska była stylistyce prezentowanej przez takie zespoły jak Styx i Asia. Muzyka zespołu ewoluowała w kierunku zbliżonym do dokonań kanadyjskiej legendy prog-rocka grupy Rush. Jednak na wydanej w 2010 roku „One Among the Living”, szóstej studyjnej płycie formacji, można zauważyć pewne wpływu stylistyki zespołu Yes. Wszak Benoît David (wokalista Mystery) zastąpił, na krótko, Jona Andersona w roli wokalisty tego legendarnego zespołu.

Muzyka zamieszczona na „One Among the Living” to najwyższej próby rock progresywny. Muzycy stworzyli fantastyczne kompozycje, które nie pozwalają oderwać się od tego krążka. Najciekawszym fragmentem tej płyty jest bez wątpienia epicki sześcioczęściowy utwór Through Different Eyes. Zespół po mistrzowsku buduje w nim napięcie, zmienia nastroje, pozwala zanurzyć się w pięknej, czasem smutnej atmosferze kompozycji. Gdzieś w tle słychać echa Close to the Edge zespołu Yes.

Pozostałe kompozycje zamieszczone na „One Among the Living” nie odbiegają poziomem od centralnego momentu płyty. Warto zwłaszcza zwrócić uwagę na znakomitą kompozycję Wolf, która otwiera album, a także na utwory takie jak Kameleon Man, Sailing on a Wing czy tytułową One Among the Living. Płyta, której nie można nie znać.

Utwory
1. Among the Living (1:13)
2. Wolf (5:53)
3. Between Love and Hate (5:53)
4. Till the Truth Comes Out (9:25)
5. Kameleon Man (5:01)
6. Through Different Eyes
i) When Sorrow Turns to Pain (3:56)
ii) Apocalyptic Visions of Paradise (1:48)
iii) So Far Away (5:51)
iv) The Point of No Return (2:21)
v) The Silent Scream (5:57)
vi) Dancing With Butterflies (2:42)
7. One Among the Living (6:27)
8. The Falling Man (7:39)
9. Sailing on a Wing (4:55)